W Xi'an odnalazłam dużo więcej zapachów niż w Pekinie. Nozdrza co i róż podrażnia zapach imbiru, czosnku i sosu sojowego. Inna sprawa, że wychodząc z hotelu trafiamy na dość biedną dzielnicę, więc i zapachy są na zewnątrz i mocno intensywne, do tego stopnia, że czasem można się nieźle okichać:) Ta woń miesza się ze smrodkiem potu, ścieków, więc po godzinie wędrówki mam poczucie, że prysznic, który wzięłam w hotelowym pokoju, odbył się całe wieki temu, a skóra znów jest lepka i słona... Tradycyjnie już, wszędzie tłoczno



A taki był z niej widok, he, he...




Okazyjnie załapaliśmy się na lokalny performance, czyli pokaz gry na tradycyjnych chińskich instrumentach, oraz pokaz śpiewu i tańca.

























































Ten post piszę już w Luoyang - kolejnym mieście, do którego dotarliśmy koleją dziś po południu.


Jakoś tak bardziej sprawdzali bagaże, bilety chyba ze trzy razy, przed wejściem do pociągu wymienili nam bilet na metalowy znaczek cały pełen chińskich krzaczków - dobrze, że zapamiętaliśmy numery naszych leżanek:) Pociąg był inny, tym razem bez przedziałów. Cały wagon podzielony na boksy z trzypiętrowymi łóżkami - czad.
Przez całą podróż było gwarno i hałaśliwie, dzieciaki wspinały się po łóżkowych pietrach jak małpki, Chińczycy jedli swoje chińskie żarcia. Wieczorem, trafiamy do hotelu, zdegustowani tym, jak nas "orżnął" taksiarz wiozący nas z dworca - tu było już ciemno, więc nie ryzykowaliśmy - długo i dookoła, z włączonym licznikiem oczywiście:) Ł. zauważywszy fakt, że coś długo jedziemy, powiedział do niego czystą polszczyzną - "coś nas gościu wywiozłeś za daleko, co?". Na pocieszenie zjadamy chińską zupkę - smakuje jak w Polsce:)

Dziękuję za wspaniałe komentarze i przepraszam, że czasem piszę bez ładu i składu ale wieczorem mam głowę tak pełną wrażeń, że ciężko mi je poukładać stylistycznie do kupy.
U mnie północ, na ulicy za oknem śpiewają chińskie pieśni, Ł. przegląda ofertę chińskiej telewizji - dobrych snów:)
Już nie mogę się doczekać kolejnej, zapierającej dech w piersiach relacji z wyprawy. Pozdrowionka
OdpowiedzUsuńJa już od dwóch godzin walczę z kompem, aby przeczytać Twoją relację... Czuję się, jakbym podróżowała tam z Wami. Do poczytania jutro. Buziole :-)
OdpowiedzUsuńO rany, ledwo się doczekałam!
OdpowiedzUsuńNic nie zmieniaj, pisz tak jak piszesz, notuj "na gorąco", tak jak czujesz. Ja czuję, że zwiedzam razem z Wami!
no cóż tu pisać...czekamy na kolejny opis :) Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńOj pięknie zazdroszczę i czekam na dalsze relacje. A na ogladanie zdjęć to chyba do Brydzi sie wybiorę ;D
OdpowiedzUsuńhiii te zapachy...
"Pożarłam" kolejny tekst( nawet zastanawiam się czy powinnam wstawiać ten cudzysłów).Mam dylemat: bądź długo czy wracaj szybko...?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię cieplutko.
czekam z niecierpliwością, na kolejną opowieśc z bardzo daleka...
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńAnusia, wędruj, zwiedzaj i opisuj:)